“Kowal zawinił, Cygana powiesili” – w ten sposób sąd w Białymstoku skwitował nieprawomocny wyrok dotyczący śmierci 10-miesięcznego dziecka porażonego prądem. Sąd uznał, że instalacja elektryczna była źle wykonana i wymagała remontu, ale dodał też, że nie widzi podstaw, aby Jana B. – oskarżonego właściciela mieszkania – winić za zgon chłopca. Jan B. został skazany jedynie za nieumyślne narażenie lokatorów na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia i ukarany grzywną w wysokości tysiąca złotych.
Do tej tragedii doszło rano 21 czerwca 2017 r. W wynajmowanym mieszkaniu przy ul. Bacieczki w Białymstoku oprócz raczkującego 10-miesięcznego Mattiasa była jego matka, jej partner i jedna z córek. Według matki chłopca mężczyzna wyszedł na chwilę do sklepu, a ona kończyła pić kawę. W tym czasie dziecko z kuchni poraczkowało do korytarza i chwyciło wystające nisko nad podłogą niezabezpieczone kable od dzwonka. W efekcie chłopiec został porażony prądem. Trafił w ciężkim stanie do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku., gdzie lekarze walczyli o jego życie ponad dwa tygodnie. Niestety 7 lipca zmarł.
Na początku zarzuty usłyszała 35-letnia matka chłopca. Prokuratura uznała, że niewystarczająco dobrze sprawowała opiekę nad dzieckiem. Jednak po kilku miesiącach, zebraniu pełniejszych materiałów dowodowych, w tym opinii biegłych postępowanie wobec niej zostało umorzone, a zarzuty postawiono właścicielowi domu. Ale czy słusznie? Sąd uznał, że częściowo. Kluczowa okazała się opinia biegłych, według których instalacja elektryczna w domu wykonana była w sposób nieprawidłowy, a jej elementy pod napięciem nie były zabezpieczone i stwarzały ryzyko porażenia prądem. Sędzia Krzysztof Kozłowski z Sądu Rejonowego w Białymstoku stwierdził, że opinia biegłych jest miażdżąca dla oskarżonego, ponieważ lokatorzy są zobowiązani do pewnych napraw, ale to na właścicielu nieruchomości ciąży obowiązek udostępnienia mieszkania zdatnego do użytku i wykonywanie cyklicznych przeglądów instalacji elektrycznej. Również obrona przyznała, że w tej kwestii wina ich klienta jest bezsporna i zgodziła się z treścią wyroku. Przyznała, że stan instalacji w mieszkaniu był niewłaściwy, ale wyraziła jednocześnie zadowolenie z tego, że Jan B. nie został uznany winnym śmierci dziecka. Sąd bowiem stwierdził, że nie można przypisać właścicielowi mieszkania winy za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka. Tłumaczył, że do nieszczęścia doszło na skutek tego, że z jakichś powodów obudowa dzwonka została zdjęta lub też dzwonek został zdjęty ze ściany i leżał luzem powodując możliwość dotarcia do jego zacisków na tylnej obudowie dzwonka przez dziecko.
Sąd rejonowy uznał także, że w sprawie jest wiele wątpliwości. Jedną z nich jest to, kto dokonał demontażu dzwonka. Zeznania członków rodziny sąd uznał jako sprzeczne. Dodatkowo osobą, której najbardziej zależało na zrzuceniu z siebie odpowiedzialności, była matka chłopca. Dzień przed zdarzeniem była burza, a dzwonek wydawał irytujący dźwięk. W związku z tym matka chłopca chciała wyciszyć go i próbowała coś odłączyć. Według sądu, mogła nieumiejętnie zdjąć obudowę. W tej kwestii zarówno matka jak i jej partner złożyli rozbieżne zeznania. Sędzia Kozłowski przyznał, że te zeznania momentami są wręcz niewiarygodne, sprzeczne. Dodał również, że nie wie, dlaczego na podstawie takich zeznań na ławie oskarżonych pod zarzutem nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka zasiada Jan B. Całość skwitował polskim powiedzeniem, że „kowal zawinił, Cygana powiesili”. Zdaniem sędziego należało próbować dalej wyjaśnić okoliczności związane z demontażem dzwonka. Dopiero wówczas ustalić, kto za śmierć dziecka odpowiada. Prokurator Anna Giedrys przypomniała zaraz po wyjściu z sali, że po umorzeniu przez prokuraturę postępowania wobec matki, zostało złożone zażalenie do sądu. Sąd analizując dowody, decyzję prokuratury podtrzymał.