Ostatnie lata były rekordowe pod względem liczby oddawanych do użytku nowych mieszkań – w 2021 nastąpił szczyt i inwestorzy indywidualni oraz deweloperzy zbudowali 238439 nowych domów i mieszkań. Tym samym zbliżyli się do rekordów z epoki gierkowskiej, gdy w szczytowym 1978 roku do lokatorów trafiło 290 tysięcy mieszkań. Mimo tego można stwierdzić, że rząd (tak ten, jak i poprzednie) nie radzi sobie z trudnym wyzwaniem, jakim jest polityka mieszkaniowa. Tak przynajmniej twierdzi Rafał Woś na łamach portalu interia.pl.
Próbują, ale nie wychodzi
Nie jest tak, że politycy nie dostrzegają problemu. Zdają sobie sprawę, że mieszkań jest za mało i są zbyt trudno dostępne. Robią to albo z pobudek gospodarskich, albo czysto populistycznych (jest to temat niezwykle istotny dla wyborców z młodszych grup wiekowych). Podejmują więc i podejmowali próby zaradzenia temu, jednak próby te można uznać za średnio udane. Chyba największym zastrzykiem mieszkań było uwłaszczanie mieszkań spółdzielczych – trzeba jednak mieć świadomość, iż była to redystrybucja zasobów odziedziczonych po PRL-u, a nie tworzenie nowych. Później były TBS-y oraz programy wspierające kredytobiorców, takie jak Mieszkanie dla Młodych czy Rodzina na Swoim. Obecny rząd ma na swoim koncie niewypał w postaci programu Mieszkanie Plus. Teraz próbuje ratować sytuację pakietem Pierwsze Mieszkanie, w skład którego wchodzi dotowane konto oszczędnościowe dla odkładających na zakup własnego M oraz dopłaty do kredytów w ramach Bezpiecznego Kredytu 2%. Może się wydawać, iż było i jest robione sporo, jednak skala tych działań jest za mała i nie wystarcza do poradzenia sobie ze strukturalnym problemem, jakim jest brak mieszkań, czyli tzw. luka mieszkaniowa. Szacowana jest ona na kilkaset do nawet ponad miliona mieszkań. Czyli tyle musiałoby powstać, aby każde polskie gospodarstwo domowe miało zaspokojoną potrzebę mieszkaniową w odpowiednim standardzie.
Mieszkań jest za mało
Lukę mieszkaniową Rafał Woś określa mianem głodu mieszkaniowego. Wynika on między innymi z tego, że w latach 90. poprzedniego wieku w Polsce budowało się bardzo mało mieszkań. Niektóre lata były tak słabe jak osiągnięcia mieszkaniówki w powojennym PRL-u. Doprowadziło to do sytuacji, gdy mieszkań jest po prostu za mało. To z kolei jest jedną z przyczyn drugiego problemu – za wysokich cen. Woś wyjaśnia, że porównywanie nas z Zachodem i dowodzenie, iż tam też jest drogo, nie rozwiązuje problemu. Mieszkań nie tylko jest za mało, ale też stały się one jednym z podstawowych instrumentów inwestycyjnych oraz sposobem na zabezpieczenie sobie emerytury.
Autor uważa, że epoka gierkowska nie jest doceniana. W dekadzie lat 70. oddano do użytku 2,5 miliona mieszkań. Polska mieszkaniówka dopiero teraz zaczyna się zbliżać do wyników z tamtych czasów. Jednak nadal sytuacja jest inna, bo wtedy mieszkanie było prawem – nie było łatwo go dostać, ale gdy się już dostało, to nie żyło się z perspektywą kilkudziesięciu lat uzależnienia od banku i zmiennej raty. Teraz, nawet gdy lokal uda się kupić, może powstać problem z jego spłatą, o czym boleśnie przekonują się osoby zakredytowane 2-3 lata temu, gdy stopy procentowe były na rekordowo niskim poziomie.
Jak rozwiązać ten problem?
Dotychczas państwo skupiało się głównie na stymulowaniu od strony popytowej – dopłacaniu do kredytów. Jednak wielu ekspertów uważa, że to droga donikąd, bo póki nie zwiększy się podaż, sytuacja nie ulegnie zmianie. Praktyka weryfikuje również takie teorie, ponieważ mimo, że w ostatnich 3 latach do użytku trafiało co roku ponad 200 tysięcy domów i mieszkań, ceny nadal rosły. Wygląda więc na to, iż samo zwiększenie podaży nie przełoży się na większą dostępność. Być może konieczne byłoby bardziej radykalne regulowanie rynku, ograniczanie spekulacji i aktywności inwestycyjnej w mieszkaniówce, ponieważ obecnie to powoduje niekorzystny wzrost cen.
Dzisiaj nadzieje wzbudza program Pierwsze Mieszkanie, a szczególnie jego część Bezpieczny Kredyt. Lecz należy mieć świadomość, iż skala tych działań jest tak niewielka, że nadal większość osób żadnej pomocy nie otrzyma.