Popyt na lokale mieszkalne spada, mimo że firmy deweloperskie wprowadzają do oferty promocje i bonusy. Niskie zainteresowanie nowymi mieszkaniami sprawia, że ich oferta jest coraz większa. Sytuacja ta z pewnością wpłynie na ceny, które zdaniem ekspertów nie będą już rosły. Wszystko wskazuje na to, że w 2025 roku możemy spodziewać się wyraźnych korekt w dół. Trendu tego wyczekuje wiele osób, które marzą o własnym M.
Rynek jest przepełniony?
Jak wskazuje Rzeczpospolita, w listopadzie 2023 na rynku pierwotnym w siedmiu największych miastach sprzedano około 3,2 tysiąca lokali mieszkalnych. To oznacza, że rok do roku sprzedaż spadła o 15%. Rok 2025 nie przyniesie raczej zmian w tej kwestii, ponieważ oferta wciąż jest duża, a wiele nieruchomości jest przeszacowanych. Właśnie dlatego możemy się spodziewać, że w najbliższym czasie deweloperzy dokonają choćby symbolicznej obniżki cen ofertowych. Sprzedający zarówno na rynku pierwotnym, jak i wtórnym muszą przyciągnąć kupca, a mogą to zrobić właśnie atrakcyjną ceną.
Rzeczpospolita podaje, że tylko w listopadzie liczba mieszkań na sprzedaż w Warszawie zamknęła się w 16 tysiącach. To o 68% więcej niż w grudniu 2023. W Krakowie wzrost oferty w tej samej skali sięgnął 79%. Mimo to, w mieście tym nie widać jeszcze korekt cen w dół. W stolicy Małopolski za metr kwadratowy nieruchomości mieszkalnej trzeba zapłacić średnio 16,4 tysiąca złotych. W tym samym okresie ceny lokali w Trójmieście skoczyły o 4%. Mimo to analitycy spodziewają się szybkiego odwrócenia tego trendu i pierwszych konkretnych korekt.
Rekordowa podaż na rynku wtórnym
Oferta mieszkań z drugiej ręki również rośnie. Dla potencjalnych inwestorów to dobra wiadomość. Po pierwsze mogą wybierać z bogatszej oferty lokali, po drugie zyskują szersze możliwości negocjacyjne. W końcówce roku autorzy ofert sprzedaży byli skłonni obniżyć cenę o 5 do 10%. Na sytuację na rynku wpływa też fakt, że po miesiącach oczekiwania minister Krzysztof Paszyk ogłosił, że nie będzie jednak “kredytu 0 proc.” czyli programu dopłat do kredytów.
Nowy program miał być następcą działań pomocowych takich jak Bezpieczny Kredyt 2% czy rodzinny kredyt mieszkaniowy. Politycy planowali wprowadzenie dopłat do kredytów mieszkaniowych, stosując kryterium dochodowe. Miało być one oparte na pierwszym progu podatkowym, czyli rocznym dochodzie do 120 tysięcy złotych brutto.
Decyzja o niewprowadzaniu tej formy pomocy to, zdaniem części analityków, duży sukces. Istniały obawy, że tanie kredyty znów napędzą popyt i będą prowadzić do kolejnych lawinowych wzrostów cen lokali mieszkalnych, zarówno tych nowych, jak i z drugiej ręki. Rynek bez rządowego programu tanich kredytów może naturalnie dojść do równowagi, a szanse na realne spadki cen są coraz większe. To świetna wiadomość dla potencjalnych inwestorów, ponieważ obecnie ceny na polskim rynku nieruchomości mieszkalnych są jednymi z najwyższych w Europie.