Wzrost cen mieszkań przyspiesza i stał się już na tyle intensywny, że zaczynają go negatywnie oceniać nawet osoby z branży. Coraz więcej deweloperów wyraża zaniepokojenie przegrzewaniem się rynku, choć nadal są tacy, którzy uważają, iż wciąż istnieje przestrzeń do podwyżek i klienci zaakceptują wyższe stawki. Statystyki pokazują jednak dwie rzeczy: tak drogo jeszcze nie było i tak szybko ceny jeszcze nie rosły.
Na chwilę obecną można ocenić, że w skali kraju średni wzrost cen nieruchomości mieszkalnych wyniósł 11%, liczone od początku 2021. A to przecież jeszcze nie koniec roku, więc można się spodziewać, iż dwucyfrowy wynik tylko się umocni. Należy też pamiętać, iż jest to średnia wyliczona dla całej Polski. Jeżeli przyjrzymy się poszczególnym ośrodkom, możemy uzyskać jeszcze wyższe wartości. Eksperci szacują, że roczny średni wzrost cen mieszkań w 2021 dla głównych metropolii może przekroczyć 20%.
Takie dane frustrują kupujących na własne potrzeby, ale też zaczynają niepokoić ekonomistów. Czy możemy już mówić o przegrzewaniu się rynku? Czy w mieszkaniówce dochodzi do pompowania bańki? Jeżeli tak – to kiedy pęknie bańka na rynku mieszkań?
Niestety na te pytania nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Wśród deweloperów dominują raczej optymistyczne opinie, co jednak nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że szalona koniunktura leży w ich interesie. Jednak dla przeciętnego Kowalskiego mieszkania stają się coraz mniej dostępne. Pod tym względem absolutny prym wiedzie Zakopane, którego mieszkańcy mogą już tylko pomarzyć o własnym M – ceny zostały wywindowane do takich poziomów, że mieszkania w Zakopanem kupują już praktycznie tylko inwestorzy. Nieco lepiej jest w Warszawie, gdzie przeciętnie zarabiający (5126 zł netto miesięcznie) na metr mieszkania zapracuje po 42 dniach. Dalej w tym niechlubnym rankingu mamy Gdańsk, Gdynię i Kraków: na mieszkanie w Gdańsku trzeba pracować 41 dni, na mieszkanie w Gdyni 40. Taką samą wartość przyjął ten parametr dla mieszkania w Krakowie. Z kolei w najkorzystniejszej sytuacji są mieszkańcy siedziby władz województwa śląskiego – mieszkanie w Katowicach kupuje się już po 24 dniach pracy.
Dane te wzbudzają niepokój, ale nie u wszystkich. Część analityków uważa, iż tempo wzrostu cen mieszkań koreluje z bardzo dynamicznym wzrostem wynagrodzeń. Jednak statystyki pokazują, iż dostępność mieszkania dla przeciętnego obywatela spada. Należy też pamiętać, że w rzeczywistości niewiele osób zarabia tak liczone średnie wynagrodzenie – większość zarabia mniej.
Czy wzrosty cen mieszkań doprowadzą do bańki i kiedy mogą się zatrzymać? Do orzekania o obecności bańki na rynku mieszkaniowym eksperci podchodzą z dużą ostrożnością. Nawet najwięksi krytycy obecnej sytuacji mówią raczej, iż istnieje możliwość bańki. Wszystko jest więc spekulacją i rozstrzygnie się dopiero w momencie ewentualnego pęknięcia.
Co mogłoby do niego doprowadzić? Głównie wzrost stóp procentowych, który po pierwsze sprawiłby, iż podrożałyby kredyty, po drugie odciągnąłby część inwestorów z rynku nieruchomości. Póki co Rada Polityki Pieniężnej nie kwapi się jednak do zacieśnienia swojej polityki. Nie ma też zgody co do prognoz, kiedy RPP mogłoby zacząć podnosić stopy. Mówi się o końcówce tego roku, o roku przyszłym, a nawet o 2023. Duży wpływ na to na pewno będzie miał poziom inflacji. Jest ona rekordowa, jednak póki co NBP uważa, iż wywołują je czynniki niezależne od banku centralnego.
Niektórzy analitycy chłodzą nastroje czekających na obniżki cen w mieszkaniówce. Nawet jeżeli doszłoby do spadku popytu, nadal pozostanie kilka czynników wpływających na utrzymanie i podnoszenie stawek – droga robocizna, drogie materiały budowlane, brak działek budowlanych oraz zapowiadane wzrosty cen energii (których boi się nie tylko budowlanka, ale cały przemysł).